Samodzielność mojego dziecka

Frustracja dziecka wydaje się być koszmarem rodzica. Dziś staramy się robić wszystko, by naszym pociechom usuwać z pod nóg wszelkie przeszkody i niedogodności. Rozmawiamy z panią, która odezwała się podniesionym głosem do naszej córki czy syna, rozwiązujemy konflikty z kolegami, wyręczamy z obowiązków.

Dzieci, które przychodzą do przedszkola, doświadczają ogromnego wstrząsu, kiedy pada z ust nauczycielki hasło: „Sprzątamy zabawki”, bo często nie mają pojęcia, czego się od nich w tej chwili wymaga. W domu nigdy niczego nie sprzątały. Podobnie dzieje się w szatni, przed wyjściem na spacer. Dziecko siada na ławeczce, wyciąga nóżkę i oczekuje, że pani założy mu buciki. Proszę uwierzyć, że nie są to przykłady wzięte z kosmosu, występują często i to od trzylatków po starszaki, a nawet dalej. Dzieci nie potrafią ubrać się, włożyć podkoszulka do spodni, zawiązać tasiemek w czapce. Dlaczego? Ponieważ zwykle robią to za nie rodzice, babcia, opiekunka. Dlaczego, po raz drugi? 1. Bo  tak jest szybciej. 2. Bo tak jest lepiej, poprawniej. Kiedy sam założę dziecku rajstopy, wiem na pewno, że są one założone dobrze i zrobiłem to szybko. Maluch się nie namęczy, jest spokój. Przy czym mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że w ten sposób robimy dziecku krzywdę. W żadnym podręczniku nie podadzą nam, w jakim dniu córka będzie gotowa na to, by sama zapiąć guziki w swetrze. Czas przedszkola jest najlepszy, nie ma co zwlekać.

Sprzątanie, ubieranie, karmienie „za dziecko” przeradza się później w odrabianie z nim lub za nie lekcji, a to już przesada. Niestety, niezwykle częsta. Czemu tak bardzo nie chcemy by nasze dziecko zmierzyło się z trudnością, z górą, na którą bardzo trudno będzie mu się wspiąć, a kto wie, może będzie musiało z niej zawrócić? Jeśli nasze dzieci przy nas nie nauczą się przegrywać, zajmować miejsca poza podium, będą nieszczęśliwymi nastolatkami i dorosłymi ludźmi. Drobne frustracje dzieci powinny rozwiązywać same. Ale ktoś musi ich tego nauczyć. Kto, jak nie rodzice?

Łatwo pomyśleć, że boimy się naszych dzieci, boimy się tego, że będą płakać, zezłoszczą się na nas. Pewnie dlatego nie stawiamy wymagań lub stawiamy minimalne. Trudno nam o konsekwencję, bo jest ona taka nieelegancka. W ten sposób postępując, uginamy się przed naszym małym dzieckiem. I cóż? Maluch cieszy się chwilowymi udogodnieniami, ale w istocie otrzymuje od nas komunikat, że jesteśmy słabymi dorosłymi. Skoro w bezpośrednim starciu (np. Nie przeproszę siostry! Nie sprzątnę aut! Nie wiem, gdzie są moje rękawiczki! Gdzie w naszym domu są szklanki? Mamo, przynieś mi klej!) poddajemy się i dla świętego spokoju robimy to, czego chce od nas dziecko, pokazujemy mu tym samym, że jesteśmy słabi. A to jest już smutny komunikat, z takiego podświadomego zdania bowiem, dziecko wysuwa również wniosek, że w takim razie nie można nam ufać ani oprzeć się na nas. Kiedy pojawi się prawdziwe niebezpieczeństwo i trudność, nie obronimy go. I tu zaczyna się wielki smutek małego człowieka. Dziwne, kiedy człowiek pomyśli, że prawdziwe kłopoty mojego dziecka zaczynają się już w momencie, gdy robię za nie coś, co mogło by zrobić samo…

Drodzy rodzice, wychowujemy nasze dzieci do samodzielności.